Rest in peace my friend…

Nie pamiętam od kiedy znam Billa. Był od zawsze. Ciężko przyzywczaić się, że już trzeba o nim myśleć w czasie przeszłym… Zawsze mówił szybko. Za szybko. Mówiłam mu, żeby zwalniał, bo nie nadążam ;) i zawsze pomógł. Bill był prawnikiem. Z sercem. I ciągle w pracy w jakichś dziwnych częściach świata. Może dlatego nigdy mu nie starczyło czasu na życie prywatne…

Pamiętam jak odbieraliśmy go z panem prezesem kiedyś z lotniska O’Hare, bo wrócił z kolejnej podróży… Pamiętam nasz wspólny obiad w Staropolskiej na Milwaukee. Bo Bill się uparł, że po dziadku upomni się o swoje polskie obywatelstwo. Ciężko z tym szło. Jakoś Polska nie była skora. Choć Bill miał dla Polski wiele zrozumienia, ciepła i po prostu tę Polskę i Polaków polubił.

I zawsze był wesoły. Zawsze. Nie pamiętam Billa smutnego!

I pamiętam jak przyszedł na nasz ślub – mój i Pana P. On, który miał lęk wysokości jeszcze większy niż ja! Wspinał się po tych schodach na dach kurczowo trzymając się obiema rękami barierki. Ale dał radę.

Potem udało się jeszcze zjeść lunch w restauracji w Andersonville.

Ostatnio kontakt nam się urwał…

I kilka dni temu zobczyłam, że ludzie wklejają zdjęcia z Billem na jego profilu na Facebooku. Ale to był czwartek, czyli cotygodniowy koniec świata w pracy, to pomyślałam, że zajrzę tam potem, wieczorem.

A tu moja siostra z Polski do mnie pisze… Nie zdążyła poznać Billa, ale przez chwilę była jego pełnomocnikiem do odbierania korespondencji w Polsce, kiedy toczył batalię o to obywatelstwo…

Zaglądam więc na ten Facebook i z przerażeniem czytam, że Bill nie żyje. Umarł we śnie. Tak po prostu…

099

Dear Bill,

rest in peace.

Some day we will meet again on the other side…

 

2 thoughts on “Rest in peace my friend…

Leave a comment