Przyznam się, że fanem baseballa nie jestem i aż do teraz nigdy nie udało mi się zobaczyć całego meczu, bo po prostu zasypiam ;) Gra toczy się zawsze długo i przeważnie ogranicza do próby odbicia piłki kijem, albo raczej do takiego rzutu, żeby przeciwnik tej piłki nie odbił. Czyli do rzucania ;)

Nie bywam też na Wrigley Field (dom Chicago Cubs), chociaż mieszkam w sąsiedztwie. O tym, że odbywają się tam mecze wiem z zakorkowanych ulic, kiedy próbuję dojechać po pracy do domu, o parkujących w naszej okolicy nagle zwiększonej ilości samochodów i po krzykach, jakie dochodzą ze stadionu. Jak odpowiednio wieje, to krzyki są tak blisko, jakbym mieszkała ściana przy ścianie z Wrigley Field ;)
Ale lubię WF i te okolicę. Zawsze pełno tam ludzi w koszulkach i bluzach z logo Cubs. Nawet jeśli przez ostatnie lata nie szło im za dobrze i przegrywali wszystko, co było do przegrania. A na Wrigley Field i tak popylały tłumy. Zwalając winę na … kozę. Przekleństwo kozy Billie (Curse of the Billy Goat) to jest jest nadłużej chyba w sportowym świecie ciągnąca się historia, bo przez ponad 71 lat! Koza na prawdę nazywała się Murphy, a jej właścicielem był grecki imigrant William Sianis, który posiadał tawernę Billy Goat. Koza jednak śmierdziała i ten smród przeszkadzał fanom baseballa. Dlatego podczas trwania finału Serii Światowej w 1945 roku Sianis został poproszony o opuszczenie razem z kozą Wrigley Field. I wtedy rzucił on klątwę na Cubsów, że już nigdy nic nie wygrają. W 1945 roku mistrzami Serii Światowej nie zostali. Wygrali dopiero niecały tydzień temu – w środę, 2 listopada. W siódmym, ostatnim meczu finału. Ale co to był za mecz! Nawet mi szczęka opadła. Jak nie baseball. Wszystko rozgrywało się do ostatnich sekund… Ten mecz oglądali wszyscy, mimo, że skończył się przed północą! Moi sąsiedzi tak krzyczeli, że trochę ściany mi drżały ;) Taki to był klimat:
Ciągle mam gęsią skórkę ;)
No więc w środę Cubs wygrali i potem to już było tylko szaleństwo. Na piątek zaplanowano wielką paradę mistrzów i okazało się, że przyszło ich oglądać 5 milionów ludzi. Mnie tam nie było niestety, bo ktoś musiał pracować w tym dniu. Ale na ile mogłam, to oglądałam relację online i to morze ludzi, niebiesko-biało-czerwone robiło wrażenie!
Ale za to wyciągnęłam Pana P. w sobotę pod Wrigley Field. A jak. Chciałam zobaczyć pomalowaną ścianę. Na miejscu okazało się, że liczba pojedyncza tutaj nic nie oddaje. Bo pomalowane, a w zasadzie zapisane kredą ściany są wszystkie. Całe Wrigley Field i jeszcze budynki dookoła.



Zaczęło się od wypisywania imion i nazwisk ludzi, którzy tej wygranej Serii Światowej nie doczekali. Bo czekać na to trzeba było aż 108 lat! A potem do tych nazwisk dołaczyły podpisy fanów, słowa podziękowania i hasła zachwytu nad Cubsami. Niektórzy wykonują też niezłe akrobacje, żeby coś napisać:

Atmosfera dookoła Wrigley niesamowita. Tłumy ludzi. Prawie każdy w koszulce lub bluzie z logo Cubs. A jeszcze kolejki do każdego stoiska i sklepiku z gażdetami. Sprzedawcy koszulek co kilka metrów. Zbierają żniwa :) Dodatkowo pogoda od piątku jak marzenie – słońce i w okolicach 70F cały czas. Nic tylko świętować z Cubsami. Ludzie robią masę zdjęć. A dookoła Wrigley Field przechadzają się jak dookoła jakiejś świątyni.
Od poniedziałku autobus CTA lini 152, który kursuje po Addison i pociągi Red Line zostaną na tydzień obklejone logami Chicago Cubs. Nadal też liczbę flag amerykańskich wywieszanych przed domami zdecydowanie pobiła liczba białych flag z granatowym “W” – Win, czyli zwycięstwo czyli #FlyTheW. Te flagi są wszędzie – w oknach, na balkonach, w ogródkach, na wystawach sklepów, na samochodach.

Po zmroku najwyższe budynki w downotwn podświetlone są w barwach Cubs, a w oknach ze świateł komponują się napisy – a to “Cubs”, a to “World Series”… Zbiorowa histeria i radość. Co muszę przyznać wcale mi nie przeszkadza.
Sama jestem już od kilku lat posiadaczką koszulki z napisem CUBS, a teraz dokupiłam sobie bluzę. A co, w końcu jestem z nimi prawie sąsiadką :)
Zdjęcia/Photos: ©ewamalcher.com | All Rights Reserved
Leave a Reply